sobota, 16 marca 2013

Rozdział 47

Dziś maiłam pierwsze ćwiczenia. Nie było źle parę ćwiczeń na nogi, jakieś na plecy. Ogółem dużo chodzenia. Już truchtam!!! Mój chłopak dzielnie podtrzymywał mnie na duchu. Kocham go <3
Po tygodniu stanęłam na deskę i zaczęłam na niej jeździć z początku wolno i bez szaleństw. Następnego dnia już szalałam. WRÓCIŁAM!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Obecnie znajduję się w Californi na zawodach "skeate power", tak to zawody.
Główna nagroda 2 miliony$. Jestem 15 co oznacza dokładnie połowę.
5.......9.........13........12.........13........14...............AMY JACKSON!!!!!
Szczerze, bałam się cholernie. Nie chciałam wylądować po raz kolejny w szpitalu. Prawdą jest,
że ćwiczyłam ale nie wykonałam jeszcze tego mc twist'a. W sumie raz się żyje. Najwyżej umrę. Wstałam z ławki, popatrzyłam w stronę trybun.
Chłopaki, Niall, Georg, Maisie, Kevin, mama, tata...
Stanęłam na deskę i zaczęłam. Z prostymi trickami nie miałam problemu.
 Stanęłam na rampie od tego zjazdu zależało moje życie. Zawahałam się i zjechałam....chwila zawahania........udało się!!!!
Zjechałam na kolanach z rampy po chwili włączył się słuch i usłyszałam burzę braw.
Każdy pamiętał moją wcześniejszą próbę i jak to się skończyło.
 Lol udało mi się i jeszcze dostałam max punktów.
Podeszłam do trybunów i pochłonęłam się w big hag'u. Czułam jakby czas się zatrzymał
dopiero po kilkunastu minutach odzyskałam trzeźwe myślenie. Cieszę się...to mało powiedziane...
nie da się opisać tego uczucia. Zobaczyłam Max'a zmierzającego w naszym kierunku. Wyswobodziłam się z uścisku i podeszłam do faceta.
-Gratuluję, wiedziałem, nie wątpiłem że ci się uda. No może troszkę-zaśmiał się
Obdarowałam go ciepłym uśmiechem i mocno przytuliła-Muszę lecieć do zobaczenia-pomachał mi
-Pa!!!-odmachałam
Z niecierpliwością czekałam na zakończenie. Miałam najwięcej punktów byłam niemalże pewna wygranej. Nie pomyliłam się. Pierwsze miejsce bicz i tyle kasy.
Co ja z nią zrobię, a tam coś się wymyśli.
Stanęłam na najwyższym stopniu. Z oddali zobaczyłam płaczącą matkę, nie no przesada.
Uśmiech nie schodził mi z twarzy w sumie to nic dziwnego.
Kwiaty....puchar.....czek...a na nim piękne sześć zer. Stałam tam z pół godziny.
Ciągle o coś pytali i robili zdjęcia. I tak jutro miałam być w jakimś programie i opowiedzieć co i jak.
         Jak ten cały cyrk się skończył podążyłam do salonu tatuaży i zrobiłam sobie małą kokardkę na nadgarstku. Mama cały czas ryczała a ojciec chodził dumny. Sama byłam z siebie ogromnie dumna. Nie pełna dwa miesiące temu stanąć na deskorolce nie umiałam a tu wygrywam największe zawody w Stanach. Dalej nie mogę uwierzyć, że to się zdarzyło na prawdę a nie, że zaraz się obudzę ze śpiączki w szpitalu. Bo przespałam rok i nikt o mnie nie pamięta i że jutro miał być mój pogrzeb.
Taka tam pamiątka. Po drodze do hotelu zatrzymało nas parę osób nie którzy mi gratulowali i chcieli zdjęcia i autografy ale i tak znaczna większość i tak podchodziła do chłopców.
 
 

 

 
 
 

2 komentarze: